Jeden z ostatnich wpisów o food-truckach, wywołał w moim otoczeniu dyskusję na temat możliwości zatrucia się jedząc na mieście. Przyznam, że zupełnie nie skupiłem się na tym aspekcie. Zdecydowanie zdenerwowała mnie ignorancja, nonszalancja i tumiwisizm w kontekście jakości dań serwowanych w opisywanych punktach. Co do bezpieczeństwa, przyznam że jestem trochę bardziej wyrozumiały. Nie żeby ono nie było ważne, po prostu żyjemy w pierwszym świecie i mamy dość sprawnie działające systemy zapobiegające zatruciom, nawet w przypadkach kiedy danie przygotowuje idiota.
Ten post będzie o czym innym. Co w przypadku kiedy podróżujesz w egzotyczne miejsca i nie masz wyjścia, musisz stołować się w miejscu gdzie zagrożenie faktycznie występuje? Zacznijmy od przykładu, na faktach: Indie, Benares, mamy za sobą godziny chodzenia po ghatach, zmęczenie robi swoje, głód zaczyna doskwierać, a uliczne żarcie pachnie obłędnie. Obok kuchni indyjskiej nie można przejść obojętnie. Jest wybór między okolicznymi knajpkami, a uliczną kuchnią zainscenizowaną na skraju drogi. Wybór pada na tę ostatnią więc po złożeniu zamówienia znajduję miejsce na schodkach, tuż nad funkcjonującym rynsztokiem między ową kuchnią, a krową przeżuwającą miseczki zrobione z liści, pozostawione przez poprzednich gości kuchni. Czekam na danie, które widzę, że jest przygotowywane ze świeżych składników, zjadam, żyję.
Czy jest to bezpieczne? Dla lokalnych oczywiście. Ich układy odpornościowe są na to przygotowane niczym Pajero 4×4, z wyciągarką i doświadczonym kierowcą na rajd offroadowy. Moja europejska odporność w kontekście offroadu jest jak Dacia Duster. Jakakolwiek trudniejsza konfrontacja zakończy się katastrofą. Żeby się nie wyautować i móc smacznie jeść, to w takich sytuacjach stosuję kilka prostych zasad:
Zatem wszystkiego najsmaczniejszego w podróży!