Z początku nie planowałem recenzować moich kulinarnych wypadów, a w postach wolałbym skupiać się na merytoryce, jednak kiedy jest tak źle, że można płakać, to nie mogę milczeć. Piszę te słowa żeby ratować ideę foodtrucków, ratować wasze żołądki i wątroby, ratować ludzi, którzy jeszcze mają ochotę realizować mobilne koncepty z pasją. Ale od początku.
Dziś mimo kapryśnej pogody kolejny raz miałem (nie)przyjemność skorzystać z atrakcji na jednym z poznańskich zlotów foodtruckowych. Dziś nawet udało mi się pojawić na takim polu na tyle wcześnie, żeby poobserwować przygotowania FT do otwarcia. Widowisko dla ludzi o mocnych nerwach. Świadectwo braku elementarnej wiedzy o gastronomii:
– pozrywane łańcuchy chłodnicze,
– brud na zapleczach, brudne urządzenia,
– rękawiczki na dłoniach do każdej czynności (jedne i te same brudne rękawiczki)
– poplamiony fartuch? Nic nie szkodzi, wczorajsze plamy zaraz zleją się z dzisiejszymi,
– w większości co najwyżej przeciętna jakość dań,
– podstawy kultury w komunikacji z klientem? Z choinki się ku… ch…. urwałeś?
– GMP i GHP? Skąd! Ale na pewno WTF, LOL, itp
I cała ta karuzela ignorancji kręci się ku uciesze aktorów, w oparach palonego tytoniu i wszechobecnym bałaganie.
Oczywiście, bądźmy sprawiedliwi nie oczekuję standardów restauracyjnych na polu FT-ów. Potrafię dostosować wymagania do oczekiwanego standardu gastropunktu. Zwracam uwagę na słowo klucz: OCZEKIWANEGO.
Cofnę się w tym punkcie do czasów kiedy to idea foodtrucków dopiero kiełkowała. Łatwo trafiało się na kulinarnych freaków, którzy posiedli mistrzowski poziom w przyrządzaniu kilku wybranych dań, samo gotowanie sprawiało im radość i chcieli się tą radością dzielić ze światem. Sam nawet przez jakiś czas poważnie myślałem czy nie rzucić pracy i razem z moim kulinarnym przyjacielem Michałem, zaadaptować starego busa na kulinarne mikro-laboratorium i wybrać się w drogę czynić świat smaczniejszym. Ten nasz foodtruck miał być pewną ideą, opowieścią o nas, próbą zainteresowania naszą wizją jedzenia – to był cel. Wynik w Excelu miał być skutkiem dążenia do celu.
To co obserwuje od jakiegoś czasu na polach FT czytam mniej więcej tak: zamówiony koncept, zamówiony marketing, wstawiony w budkę student (bo tani), który wyrabia właśnie 60tą godzinę w tym tygodniu (bo na zleceniu można) za najniższą możliwą stawkę (bo Excel), przyrządza żarcie według instrukcji: „zamieszaj pięć razy w lewo i pięć razy w prawo.” Bez duszy, bez magii, bez fajerwerków. Cel: wynik w Excelu, nic więcej. I może ów tytułowy upadek byłby tylko upadkiem wyłącznie mojego marzenia, gdyby ten wynik w Excelu, mimo że najważniejszy, podparty był adekwatnie rzetelną usługą. Niestety to co zalewa ten segment branży to wyciskanie pracowników niczym cytryny, żerowanie na modzie, windowanie cen i wypychanie marnego żarcia tylko po to żeby jak najszybciej napchać kieszenie. Jest tego coraz więcej i właśnie to wkrótce może przyczynić się do upadku foodtrucków. No bo jak może się skończyć przepłacanie za marne jedzenie podawane w styropianowych toksycznych pudełkach, przez zmęczonego życiem pracownika. Masy się wkrótce zorientują. Jeżeli chodzi o poziom gastronomiczny to, to co dziś zobaczyłem, było podróżą we wczesne lata 90te. Powrót do braku standardów, braku jakości, braku podejścia do drugiego człowieka. To było wyrżniecie o brudny chodnik na dworcu w Kutnie.
Co możemy zrobić? Bądźcie krytyczni i nie dajcie sobie wmówić, że to tylko Foodtruck. Nawet na tak małej powierzchni można zachować czystość i jakość. Wybierajcie z pełną świadomością. Wspierajcie tych, którzy wkładają w tą ciężką robotę serducho. Ratujecie czyjeś dobre marzenia i swoje zdrowie.Pociesza mnie fakt, że czasem trafiają do mnie świadomi operatorzy miejscówek pod zloty, czy też sami właściciele foodtrucków. Jest nadzieja, kiedy w rozmowie zastanawiamy się jak zrobić dobrze dla ludzi, a nie jak wycisnąć cytrynę. Wyszukujmy i wspierajmy ich, niech dadzą odpór miernocie.
Czyńmy świat smaczniejszy!